Podróż Podróż sentymentalna - Lwów
O Lwowie po raz pierwszy usłyszałam w domu moich dziadków, przy okazji wspomnień o Polakach, którzy nie powrócili po wojnie do Krakowa; o profesorach Boyu – Żeleńskim i Stefanie Banachu. Miałam wtedy może 5 lat. Później wielokrotnie miasto to niczym przysłowiowa perła w koronie pojawiało się w rozmowach moich dziadków z sąsiadami. Dość wcześnie zaczęłam rozumieć, że jest to miasto utracone, które Polacy darzą ogromnym sentymentem. Znacznie później dowiedziałam się o bohaterskich orlętach i tragedii tego miasta po 1939 roku. Pierwszy raz Lwów, znany ze wspomnień sąsiadów dziadków, zobaczyłam jesienią 1983 roku. W Polsce panowała straszna nędza, system kartkowy zdawał się jedynym sposobem prowadzenia gospodarki, w sklepach straszyły puste półki, na ulicach kłębiły się kolejki ludzi, którym było wszystko jedno co kupią. To wtedy powstały etykiety zastępcze, a w sklepie z porcelaną można było "dostać" papier toaletowy. I właśnie wtedy znajomi zaproponowali wyjazd do Budapesztu przez Lwów, trasą, którą pokonywali kilka razy w roku, aby zaopatrzyć swoją małą córeczkę w ubrania, buty i różne nieznane na polskim rynku, poza Pewexem, odżywki firmy Gerber. Propozycja dla mnie, mamy niewiele ponad rocznej Kasi, spadła jak z nieba. Zapamiętałam Węgry z 1980 roku jako kraj mlekiem i miodem płynący. Podczas gdy w Polsce na półkach był ocet i musztarda, tam w sklepach nie brakowało niczego. Wyruszyliśmy w połowie listopada. Co zapamiętałam z tamtej listopadowej wizyty? Ogólny nastrój miasta, przygnębionego i zniewolonego, które jeszcze pokazuje resztki świetności, ale są one niczym suknia balowa, zbyt rzadko eksponowana i nieodświeżana, nadszarpnięta zębem czasu i zupełnie niemodna, choć uszyta przez najlepszych krawców i z najdroższych materiałów; wjazd po kocich łbach – bruk pamiętający czasy przedwojenne, pyszne bułeczki drożdżowe nadziewane różnościami, ludzi szarych i zmęczonych, i starszą panią, która słysząc polską mowę, pociągnęła mnie za rękaw do swojego mieszkania na jakiejś bocznej uliczce, poczęstowała gorącą herbatą i kazała opowiadać co w Polsce. I ten wszechobecny strach, mnóstwo policjantów i tajniaków goniących Polaków handlujących w bramach i przy parkanach. Wróciłam zdruzgotana, próba wejścia na cmentarz Łyczakowski zakończyła się porażką, bramy były zamknięte. Nie wierzyłam, że kiedyś jeszcze wrócę do Lwowa, bo i po co?
Następny wyjazd w maju 2001 roku z grupą nauczycieli szkoły w której pracuję. Wlokący się autokar i rosnące podekscytowanie wyglądem miasta już niepodległej Ukrainy, miasta, które wkrótce miał odwiedzić papież Jan Paweł II. Wsród nas rodowita Lwowianka, Julia, która wzięła na siebie rolę przewodnika po swoim rodzinnym mieście. I znowu kocie łby, ale jakże inna atmosfera. Wjechaliśmy po 22.00, a na ulicach były rzesze mlodych ludzi. Wały Hetmańskie zdawały się płynąć potokiem ludzi, żyły jak w środku dnia. Lwów mnie nie zawiódł! W majowym słońcu był piękny, odnowiony śmiał się do mnie złotym liściem na gmachu opery, a Neptun na rynku puszczał oczko, jakby wiedział, że to nie będzie mój ostatni raz. Pałac Potockich do którego Julia zaprowadziła mnie zaraz następnego dnia był pięknie wyremontowany, czekał na nowego lokatora - prezydenta Ukrainy, który miał się tu zatrzymywać podczas pobytu we Lwowie. Wróciłam zachwycona i wiedziałam, że jeszcze kiedyś tam pojadę. W 2005 roku kilkugodzinny pobyt podczas kuracji w Truskawcu w ramach wycieczki fakultatywnej i znowu to oczarowanie. Jeszcze piękniej. W parku stryjskim zieleń bijaca rekordy bujności i zieloności. I wtedy nabyłam tej rzadko spotykanej pewności: ja tu wrócę na dłużej. Tu i tylko do Lwowa, żeby posiedzieć na rynku i w parku, gapić się na ludzi i uśmiechać do wszystkiego co lwowskie, bo wiadomo „Ni masz jak Lwów”. Nie sądziłam tylko, że towarzyszyć mi będzie moja córka, która dorośnie, aby być towarzystwem dla swojej matki i przyjaciółka z czasów studenckich.
Pomysł spędzenia weekendu majowego 2007 roku we Lwowie rodzi się dość nagle i późno, bo w połowie kwietnia. Mam problem ze znalezieniem noclegów, ale udaje się. Dzięki wstawiennictwu Polki znanej tylko z rozmowy telefonicznej, udaje nam się zarezerwować pokój u starszego małżeństwa, blisko centrum, bo na ulicy Piekarskiej. Przyjeżdżamy do nich późnym popołudniem i po zostawieniu bagaży udajemy się na Stare Miasto. Jest śliczny majowy, jeszcze ciepły wieczór. Dalsze dni będą chłodne, a nawet zimne, ale nie przeszkodzi nam to w zwiedzaniu jednego z moich ukochanych miast. Zapraszam więc na spacer po Lwowie. Podróż podzieliłam na kilka punktów, aby łatwiej czytało się opisy, ale zachowałam bardziej układ chronologiczny, niż przypisałam poszczególne obiekty do punktów. I tak mimo nazwania jednego z punktów "Kościoły i katedry" kaplicę Boimów świadomie umieściłam w punkcie "Spacerkiem po Lwowie", bo to było w planach pierwszego dnia i udało się zrealizować. Tak naprawdę prawie w każdym z opisywanych obiektów byłyśmy wiecej niż raz, bo zabudowa Lwowa pozwala na kręcenie się wokół rynku, a tam najwięcej zlokalizowanych jest ciekawych budowli.
Mieszkamy na ulicy Piekarskiej, spacerkiem do rynku mamy 10 minut. Przechodzimy przez ul. Franki i oczom naszym ukazuje się zachwycająca swą wyrazistością fasada kościoła bernardynów pod wezwaniem św. Andrzeja.
Pierwszy klasztor i kościół bernardyni wybudowali w drugiej połowie 15w.(ok.1460 r), ale niestety zostały one zburzone przez Rusinów. Dopiero Zygmunt III Waza wyraził zgodę na wybudowanie nowego kościoła na początku 17 wieku. Fundatorami kościoła i klasztoru są znaczne rody polskie Sieniawscy, Żółkiewscy i Zamoyscy, a także metropolita lwowski arcybiskup Solikowski. Prace budowlane trwały prawie 30 lat i ukończone zostały w 1630 roku. Około 10 lat wcześniej zaczęto po północnej stronie kościoła budować ufortyfikowany klasztor. Na fasadzie pomniki ojców kościoła, posąg Chrystusa, a po jego bokach herby Polski i Litwy. Tu po 1944 roku została ukryta Panorama Racławicka, częściowo zniszczona podczas bombardowania Lwowa, zwinięta w rulon i wyniesiona z Galerii Obrazów w obawie przed zdewastowaniem przez wkraczającą armię sowiecką.
Ulicą Serbską, zadzierając głowy do góry, podziwiając fantastyczne, ale już znacznie młodsze niż oglądany kościół, fasady lwowskich kamienic dochodzimy do katedry Wniebowzięcia NMP, zwanej często łacińską.
Kamień węgielny położył pod nią król Kazimierz Wielki, a budowano ją przez 150 lat. Początkowo gotycka, przebudowana w 18 wieku w stylu barokowym, jednak na nowo przywrócono jej styl gotycki w 100 lat później. Katedrę ozdobiły wówczas witraże Jana Matejki i Józefa Mehoffera. To w tej katedrze król Jan Kazimierz w 1656 roku składał śluby oddając naród Polski w opiekę Matce Boskiej
Mijamy katedrę, planując jej zwiedzanie na następny dzień i dochodzimy do jednej z bocznych kaplic, kaplic pogrzebowych, moim zdaniem najpiękniejszej budowli sakralnej we Lwowie, kaplicy Boimów.
Wzniesiona na południe od katedry, na miejscu dawnego cmentarza jest jedyną pozostawioną kaplicą grobową. Ufundowana przez pochodzącą z Transylwanii bogatą rodzinę kupiecką Boimów, stanowi najcenniejszy zabytek sztuki manierystycznej Lwowa. Wybudowana w 1611 roku, przez 4 lata zdobiona była w sztukaterie i rzeźby, zbudowana na planie kwadratu przykryta jest kopułą z latarnią. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam niewielki budynek nakryty zieloną kopułą, a następnie czarne fasady niesamowicie bogato rzeźbione i równie piękne wnętrze, bo wszędzie są rzeźby i freski, zachwyt mój nie miał granic. Za każdym razem, kiedy jestem we Lwowie idę do kaplicy Boimów i z wypiekami na twarzy i zaszklonymi oczami oglądam sceny z życia Chrystusa i wspaniałą kopułę z latarnią. Bez wątpienia jest to jedna z najpiękniejszych manierystycznych kaplic na świecie.
Spacerkiem przechodzimy na rynek, jeden z piękniejszych rynków jakie widziałam.
Rynek lwowski, świadek wielu historycznych wydarzeń.To tu król Władysław Jagiełło przyjmował hołd lenny hospodara wołoskiego, po wyprawie na Moskwę dzielono między wojsko klejnoty carów i tutaj w 1920 roku z okazji nadania miastu orderu Virtuti Militari marszałek Piłsudski odbieral defiladę obrońców Lwowa.
Wokół prawie kwadratowego placu znajdują się 44 kamienice,a w jego 4 rogach umieszczono 4 studnie – fontanny z posągami postaci mitologicznych: Neptuna, Diany, Amfitryty i Adonisa. Jak na każdym rynku i tu jest ratusz, ale taki w "koszarowo-austriackim stylu". Przed wejściem 2 lwy trzymają tarczę z herbem Lwowa.
Jakże różny jest współczesny herb Lwowa od tego polskiego, sprzed wojny. Teraz są to złote mury miejskie z trzema basztami i bramą w której na 4 łapach stoi lew, a wszystko na błękitnym polu. Do 1939 roku mury miejskie były czerwone, a w bramie na 2 łapach stał lew trzymający na łapie 3 pagórki nad którymi jaśniała ośmioramienna gwiazda (nadane przez papieża Sykstusa V za wkład miasta w obronę wiary chrześcijańskiej). Nad tarczą znajdowała się korona (symbol miasta królewskiego) nadana miastu przez Zygmunta Starego, spod której wychodziły wstęgi czerwona i błękitna z napisem Semper Fidelis (Zawsze wierny), zaś u dołu gałązka wawrzynu na której zawieszony został przez Marszałka Piłsudskiego order Virtuti Militari przyznany miastu za obronę polskości w walkach 1918/1919.
Oglądamy fasady, zaglądamy na podwórka. To taka lekcja historii Polski. Przy Rynku 4 stoi kamienica zwana czarną.
Wybudowana dla Andrzeja z Kijowa stała się z czasem własnością Lorencowiczów, którzy otworzyli w niej pierwszą lwowską aptekę. Zięć właściciela był delegatem Lwowa na uroczystości zaślubin krola Jana Kazimierza z Marią Ludwiką, wygłaszał też mowę powitalną na cześć króla po obronie Zbaraża w 1649 roku. Kamienica wybudowana z wapienia, ktory ma naturalną tendencję ciemnienia z latami, otrzymala wspaniała fasadę zwaną w sztuce kamieniarskiej diamentową rustyką. Ciosom skalnym z których ją budowano nadano kształt charakterystyczny dla szlifu drogich kamieni. Na fasadzie rzeźby matki Boskiej,św. Stanislawa Kostki i św.Marcina.
Pod nr 6 stoi jedna z najbardziej okazałych kamienic, powstała z połączenia 2 wcześniejszych mieszczańskich gotyckich domów, kamienica zwana królewską.
Początkowo wybudowana dla greckiego, pochodzącego z Krety, kupca Korniakta, a następnie będąca własnością lwowskich karmelitów, w 1640 roku zostaje zakupiona przez wojewodę Jakuba Sobieskiego. To tutaj właśnie podczas pobytu Władysława IV z braćmi Aleksandrem i Janem Kazimierzem, Aleksander zaczyna chorować na ospę, którą zaraził się od króla Władysława i w drodze do Warszawy umiera. Po śmierci Jakuba Sobieskiego, kamienica staje się rodową siedzibą Sobieskich, a Jan III Sobieski przebudowuje ją na miejską rezydencję pałacową, szczególną wygląd nadając podwórku, które zaopatrzone zostaje w arkady, niczym Wawel. Od tego też czasu datuje się nazwa kamienicy, będzie ona nazywana przez mieszkańców Lwowa „Małym Wawelem" a o jej dziedzińcu można usłyszeć jako o włoskim podwórcu.
Na zachodniej linii Rynku pod nr 23 stoi narożna renesansowa kamienica wybudowana dla Szolców, spolonizowanej rodziny kupieckiej przybyłej z Wroclawia. W narożniku kamienicy na wysokości 2 piętra znajdują się posągi Chrystusa i Jana Chrzciciela stojących w rzece Jordan w której dokonuje się chrzest Zbawiciela.
Zapada wieczór. Zmęczone podróżą i wrażeniami związanymi z przekroczeniem granicy, przez Wały Hetmańskie wracamy do „domu” rzucając okiem na jaśniejącą w promieniach zachodzącego słońca operę. Opera przypomina mi teatr Słowackiego w Krakowie i operę w Wiedniu.Wiadomo galicyjskie wzorce piękna.
Wybudowana zaledwie w ciągu 3 lat (!) zgodnie z zasadami francuskiego baroku przyciąga wzrok piękną fasadą zwieńczoną uskrzydlonymi rzeźbami Sława ze złotym liściem palmowym w ręce, Dramatu i Muzyki. Rzeźby i posągi przedstawiają postacie związane ze sztuką, w niszach siedzą Tragedia i Komedia. Sceny przedstawiają Radości i Cierpienia życia.
Mijamy 2 piękne pomniki świadczące o polskości Lwowa: rzeźbę Matki Boskiej Lwowskiej i pomnik Adama Mickiewicza.
Najpiękniejszy pomnik Mickiewicza na świecie powstał w 50 rocznicę śmierci poety w 1904 roku. Stoi w centrum miasta na placu Adama Mickiewicza. Jest to bardzo wysoka, granitowa kolumna przy której znajduje się wykonana ze spiżu postać wieszcza , a nad nim Geniusz wręczający poecie lirę. Tu, w obecności wieszcza, 22 listopada 1920r Lwów, jako jedyne miasto w Polsce, został odznaczony przez marszałka Józefa Piłsudskiego Orderem Virtuti Militari.
Plac Mickiewicza zwany był kiedyś Mariackim od stojącej tu studni-fontanny z rzeźbą Matki Boskiej, patronki Lwowa.
Tytuł tego rozdziału podróży jest powtórzeniem zdania zasłyszanego w 2005 roku na wileńskim cmentarzu na Rossie podczas obchodów 70 rocznicy śmierci marszałka Józefa Pilsudskiego od starszego pana, uczestnika operacji Ostra Brama. Na stwierdzenie, że musimy pożegnać się bo czas wracać do Polski usłyszeliśmy "TAM POLSKA GDZIE POLSKIE GROBY".Tak bardzo zapadło mi to w pamięć, że nie sposób było oprzeć się nadaniu takiego tytułu przy pisaniu o Cmentarzu Łyczakowskim.
Gospodarz nasz, jego żona i obie córki są lekarzami. Moja córka jest studentką Akademii Medycznej w Warszawie. Czy możemy nie zobaczyć Akademii Medycznej we Lwowie, jeśli pan domu deklaruje swoją pomoc w oprowadzeniu nas? I w ten oto sposób drugi dzień pobytu we Lwowie, przeznaczony na zwiedzanie Cmentarza Łyczakowskiego zaczynamy od, po drodze, obejrzenia pięknych i monumentalnych budowli w których kształcą się ukraińscy i nie tylko medycy. Schodzimy w dół ulicą Piekarską i przez bramę główną wchodzimy na teren jednej z najpiękniejszych narodowych nekropolii.
Cmentarz, położony na wzgórzu na Łyczakowie, odległym w 18w. od centrum miasta, w cieniu drzew, przypomina piękny park w którym ciszę i spokój, po często burzliwych losach znalazły tysiące obywateli Lwowa. Znajdujące się tu groby ponad 20 tysięcy wybitnych Polaków uczyniły miejsce to pomnikiem polskiej historii i kultury. Pochowano tu m. in.:Stefana Banacha, Władysława Bełzę ( autora Kto Ty jesteś? Polak mały..), Seweryna Goszczyńskiego, Artura Grottgera (przepiękny grobowiec z rzeźbą stojącej młodej kobiety), Marię Konopnicką, Gabrielę Zapolską i wielu, wielu innych. Napisy na nagrobkach w językach polskim, rosyjskim, ukraińskim, niemieckim, węgierskim, ormiańskim, łacińskim, greckim i innych, dobitnie wskazują na wielokulturowy i wielonarodowy charakter miasta. Cmentarz położony jest na 40 ha pagórkowatego zalesionego terenu. Spacer po jego ocienionych alejkach, wśród pięknych grobowców i kaplic jest ogromnym przeżyciem. Można zobaczyć jak zmieniały się trendy i style grobowców i nagrobków na przestrzeni 200 lat. Niektóre z nich, pochylające się anioły, żałobne mary czy grobowce antycznych wodzów mają ogromne walory plastyczne i artystyczne. Pamiętać należy, że w okresie zaborów cmentarze stanowiły jedyne miejsce na którym artyści rzeźbiarze, kamieniarze i architekci mogli prezentować swe dzieła. Wśród autorów rzeźb znajdują się Cyprian Godebski, Leonard Marconi i Luna Drexler.
Podczas pierwszego zwiedzania Cmentarza w 2001 roku zapytałam przewodnika o grób Stefana Banacha, profesora matematyki na Uniwersytecie Lwowskim pochodzącego z Krakowa. Jakież było moje zdumienie gdy usłyszałam, że zmarł on w Gdańsku i tam został pochowany.
W kilka lat później zwiedzając cmentarz z młodym ukraińskim przewodnikiem zobaczyłam miejsce pochówku jednego z najznakomitszych polskich matematyków, współtwórcy Szkockiej Księgi, w której zapisywano ciekawe problemy matematyczne do rozwiązania, za co przyznawane były nagrody. Jedną z takich nagród odebrał stosunkowo niedawno szwedzki matematyk. Nie wydawał się specjalnie zdziwiony gdy nagrodą okazała się żywa gęś.
Cmentarz Łyczakowski to również groby polskich obrońców Lwowa, orląt poległych w czasie wojny w latach 1918-1920. Setki białych prostych krzyży, ciągnących się promieniście, chwytają za serce. Obrońcy Lwowa spokój wieczny znaleźli na wzgórzu nad miastem na które patrzą poprzez łuk triumfalny. Pamiętajmy, że w latach 80 władze sowieckie zrównały powierzchnię Wojskowego Cmentarza Obrońców Lwowa, nie tylko niszcząc ustawione wokół łuku triumfalnego kolumny, ale i usuwając nagrobki polskich żołnierzy z powierzchni ziemi. Wzruszająca część naszej wycieczki.
Dzień wstaje prawie mroźny. Niestety spelniły się przewidywania pogodowe. Na szczęście zaplanowałyśmy na dzisiaj zwiedzanie galerii i muzeów, więc pogoda nam niestraszna. Dzień zaczynamy oczywiście spacerem na rynek, bo tam na ulicy Stawropihijskiej znajduje się najstarsza lwowska apteka, która mimo, że pełni rolę muzeum w dalszym ciągu jest udostępniona klientom.
Można tu zobaczyć naczynia aptekarskie i maszynki do formowania pigułek, zabytkowe wagi i średniowieczne zielniki, eksponowane są moździerze kamienne, a wśród nich marmurowy z 15w. i 16 wieczne, miedziane. Na przeszkolonych półkach 18 wiecznych szaf stoją aptekarskie naczynia: porcelanowe, szklane o barwie rubinu (wykonane ze sztucznego szkła rubinowego) i drewniane, które sądząc po naklejonych na nich nalepkach Eliksir czy Napój życia zawierały wyjątkowo cenne lekarstwa. Muzeum to kilka sal, również piwnicznych. Spędzamy w nim kilkadziesiąt minut odnajdując atmosferę dawnego Lwowa, kiedy to do takiego przybytku wchodzili biedni, schorowani ludzie po pomoc graniczącą z czarami. A przy wyjsciu niespodzianka: na małym stoliku znajdujemy oryginalne opakowanie po tabletkach z kogutkiem. Kogo głowa wtedy bolała, wie o co chodzi:) Ale i dzisiaj można tu kupić coś co graniczy z magią czyli Żelazny balsam.
Jednym z pierwszych lwowskich pałaców, które pokazała mi moja koleżanka, rodowita lwowianka mieszkajaca w Radomiu, był pałac Potockich mieszczący się na ul. Kopernika 15.
Wybudowany dla Romana Potockiego pod koniec 19 wieku w stylu barokowego klasycyzmu francuskiego, przebudowany w formie neorenesansowej rezydencji, jest dwukondygnacyjnym pałacem miejskim o powierzchni wnętrz ponad 10 tys. m kw; które wykończone były w stylu Ludwika 16. Założony jest na planie prostokąta z niewielkimi bocznymi skrzydłami i środkowym ryzalitem. Charakterystycznym akcentem są wysokie mansardowe dachy. Po wojnie przez wiele lat mieścił się tu Pałac Ślubów, a obecnie jest to rezydencja prezydenta Ukrainy. Wspaniałe marmurowe schody z artystycznie kutą balustradą prowadzą na piętro, gdzie znajduje się główna ekspozycja Lwowskiej Galerii Sztuki. W 7 salach można znaleźć dzieła sztuki antycznej (z II w p.n.e.) i ukraińskiej, austriackiej i niemieckiej, polskiej (Norblin - Wytworne święto w parku, Bacciarelli - Portret Stanisława Augusta) i niderlandzkiej (pracownia Rubensa), włoskiej(Canaletto - Wyspa San Michele) i holenderskiej, francuskiej (Vernet - Noc księżycowa) i hiszpańskiej (Goya - Maja na balkonie).
Trochę rozczarowne obrazami, których w większości nie kojarzymy udajemy się do Lwowskiej Galerii Obrazów. Jest to największe muzeum lwowskie obejmujące 50 tys. dzieł sztuki, szczególnie zachodnioeuropejskiej, ale też największą znajdującą się poza granicami kraju kolekcję sztuki polskiej, głównie z 19 wieku.
Jakiż kontrast z pałacem Potockich. Dawno nieremontowane i źle oświetlone sale i korytarze pałacu hrabiny Dzieduszyckiej i Władysława Łozińskiego, kryją prawdziwe arcydzieła. Podziwiamy płótna Tycjana, Canaletta, Goi. Ze wzruszeniem patrzymy na Dzieci i Śluby lwowskie Jana Kazimierza - Jana Matejki, Jacka Malczewskiego -Trzech aniołów z Tobiaszem, autoportrety na których przedstawił siebie jako Chrystusa. W zadumie stajemy przed obrazami Mehoffera, Wyspiańskiego, Fałata, Grottgera, Boznańskiej, Wyczółkowskiego i Siemiradzkiego. To tylko kilka nazwisk polskich artystów, które zapamiętałam. Tych najbardziej znanych. Zbiory obrazów polskich malarzy są prawdziwą chlubą Galerii Lwowskiej. To tu eksponowano przez lata Panoramę Racławicką, monumentalne dzieło namalowane przez m.in. Wojciecha Kossaka, Jana Stykę, Teodora Axentowicza i Włodzimierza Tetmajera przedstawiające bitwę pod Racławicami.
Wracamy ulicą Stefanyka, czyli Ossolińskich. W parku stoi budynek dawnego Zakładu Narodowego im. Ossolińskich., legendarnego Ossolineum.
Fasada przypomina świątynię, gdyż pierwowzorem budynku, którego budowę nadzorował, całkowicie bezinteresownie, kapitan wojsk inżynieryjnych, Józef Bem, był kościół św.Agnieszki i klasztor karmelitanek. Po kasacie przez urzędników carskich w 18 wieku i zniszczeniu go na skutek użytkowania przez wojsko carskie, na początku 19w. zakupił ruiny hrabia Józef Ossoliński. Urządził on w odrestaurowanym pałacu największą polską bibliotekę, przekazując do niej swoje prywatne zbiory rękopisów i starodruków, które znacznie wspomogły działalność Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu im. Jana Kazimierza.
Lwów należy do tych miast w których miejsca kultu religijnego zajmowały ważne miejsce. Wszystkie odegrały niebagatelną rolę w ksztaltowaniu kosmopolitycznego charakteru miasta, miasta tolerancyjnego w którym obok gminy żydowskiej funkcjonowała wspólnota ormiańska, polska i ruska. Stąd też charakter świątyń. Zwiedzanie tego dnia zaczynamy od Katedry Łacińskiej
Lwowska bazylika archikatedralna jest jednym z najstarszych i najcenniejszych zabytków gotyckiej sztuki w mieście. Już w połowie 14 wieku istniał tu drewniany kościół spalony przez Litwinów. Za czasów króla Kazimierza Wielkiego rozpoczęto budowę kościoła murowanego, który miał być katedrą biskupstwa. Ukończony pod koniec 15 wieku stał się głównym kościołem wielkiej metropolii lwowskiej. Znakomity wystrój, wielki gotycki ołtarz i 2 boczne ołtarze, piękne stalle, bogato zdobione złoceniami, 2 ambony stały się świadkami podniosłych narodowych uroczystości. To tu odprawiono mszę żałobną za duszę zmarłego króla Wladysława Jagiełłę. To tu również padły pamiętne słowa: Ciebie za patronkę moją i za królową państw moich dzisiaj obieram, wypowiedziane przez króla Jana Kazimierza w obecności papieskiego nuncjusza, senatorów i przedstawicieli wszystkich stanów Rzeczypospolitej. W 18w katedrę przebudowano w stylu barokowym, zmniejszono ilość ołtarzy i ozdobiono ściany pięknymi freskami przedstawiającymi sceny z życia Marii i histori Polski. W 100 lat później przywrócono kościołowi neogotycki charakter, ale zamalowano większość fresków. W oknach umieszczono nowe witraże, wg projektów Jana Matejki i Józefa Mehoffera. W kaplicach bocznych piękne nagrobki, obrazy, oltarze. Sztuka rokokowa miesza się z manierystyczną dekoracją rzeźbiarską. Rząd sztandarów ustawionych wzdłuż ław kościelnych dodatkowo nadaje powagi miejscu na zawsze zrośniętemu z Rzeczypospolitą.
Przechodzimy do Kościoła Dominikanów pw Bożego Ciała.
Jeden z najpiękniejszych kościołów barokowych w środkowej Europie zbudowany został 1747 roku na miejscu wcześniejszych, też domikańskich klasztorów z 14 i 15w; jego fundatorem był Józef Potocki, a projektantem komendant twierdzy w Kamieńcu Podolskim. Zachodnią, monumentalną fasadę podzieloną kolumnami i gzymsami zdobi gorejące słońce, symbol Eucharystii. Światło wpadające przez ogromne okna oświetla 18 figur świętych Dominikanów. Wewnątrz znajduje się 6 kaplic. Wnętrze jest jasne,przestronne oparte na krzyżu greckim w elipsie, skrzy się od złota koronkową snycerką i dekoracją rzeżbiarską. Wiele cennych obrazów stanowiących wyposażenie kościoła zostało wywiezionych po wojnie do Polski. Z zachowanych pamiątek znajduje się tu epitafium i nagrobek Artura Grottgera. Kościół nie uniknął losu wielu świątyń w okresie komunizmu był tu magazyn cementu, a później Muzeum Historii Religii i Ateizmu i mimo usunięcia wtedy ołtarzy i wielu sprzętów liturgicznych nie zostal zdewastowany.Obecnie jest to świątyna obrządku grekokatolickiego. Naprzeciwko wejścia do kościoła na gzymsie jednej z kamienic w proteście przeciw jego wybudowaniu w tym miejscu znajdują się 3 niewielkie, ale bardzo dobrze widoczne płaskorzeźby pokazujące pewne uzależnienia ludzkie.
Pod wrażeniem niezwykłej harmonii, wspaniałych proporcji oraz bogactwa kościoła dominikańskiego udajemy się w stronę Arsenału Miejskiego, mijamy targ staroci i najeżoną zielonymi kopułkami Cerkiew Zaśnięcia NMP zwaną Wołoską. Niestety odbywają się tam zaślubiny i nie chcemy przeszkadzać zwiedzaniem kościoła. Widać jednak, że stanowi on jedną z najcenniejszych pamiątek sztuki renesansowej. Dochodzimy do Katedry ormiańskiej
Była ona przez wieki centrum życia duchowego tych Ormian-obywateli Rzeczpospolitej, którzy na kresach osiedli na stałe. katedrę założono na planie krzyża rownoramiennego tuż po lokacji miasta przez króla Kazimierza Wielkiego. Gotycką świątynię przebudowano w 18 wieku na styl barokowy. Najstarsza część katedry zbudowana jest z kamiennych ciosów, niezwykle urokliwe jest podwórko katedralne z krużgankami i ołtarzem zewnętrzym w którym umieszono rzeźbę Chrystusa Ukrzyżowanego. Wewnątrz podziwiamy piękne freski przedstawiające apostołów Jakuba i Jana Ewangelisty z 15w; a także Trójcę Św- mozaikę Mehoffera.
W atmosferze wschodniego mistycyzmu spacerujemy ulicą Ormiańską zaglądając w przylegające do niej zaułki i odwiedzamy kawiarenkę U Ormianki. Z przyjemnością wypijamy kawę parzoną w naczyniach ustawionych na gorącym piasku i zjadamy pyszne ciacha - kosmos i sernik:) Teraz już tylko czas na archikatedralną cerkiew św. Jura. Spacerkiem wzdłuż ulicy Listopadowego Czynu(kiedyś Mickiewicza) mijamy Uniwersytet Lwowski(kiedyś im. Jana Kazimierza).
Ulica Uniwersytecka, kiedyś Marszałkowska biegnie wzdłuż parku, który z jednej strony ogranicza okazały budynek wybudowany na potrzeby Sejmu Krajowego Galicji. Fasada główna zwieńczona jest attyką z symbolizującymi Galicję Wisłą i Dniestrem. W dolnej części alegoryczne przedstawienie Pracy i Oświaty. Jest to pierwszy budynek rządowy wybudowany po uzyskaniu przez Galicję autonomii. Gmach wyróżnia się monumentalnością, rozczłonkowaniem fasady, boczne części przykryto kopułami. W 1923 r został on przekazany na potrzeby Uniwersytetu.
Po przeciwnej stronie znajduje się piękny, pastelowy , bardzo elegancki gmach starego Kasyna Szlacheckiego, obecnie służacego naukowcom, jako dom pracy twórczej.
Dochodzimy do wzgórza na którym góruje nad miastem, wieńcząca szczyt, monumentalna cerkiew obrządku unickiego, sobór św. Jura. Miodowożółta bryła katedry jest jedną z najoryginalniejszych dzieł późnobarokowych. Zbudowana na planie greckiego krzyża, na ramionach którego dźwiga 4 sześciany i kopułę pośrodku.Surowa konstrukcja złagodzona została falującą fasadą ozdobioną misternymi sterczynami oraz posągiem św.Jerzego walczącego ze smokiem.Wzgórze katedralne otoczone jest murem w którym znajduje się rokokowa brama. Na podwórku uwagę przykuwa piękny pałac metropolity. Z dziedzińca do wrót świątyni prowadzą schody . U szczytu monumentalne rzeźby św. Atanazego i św. Leona. Przestrzenne wnętrze poraża ogromem i rokokową dekoracją. Skrzący się złotem ikonostas, anioły o pierzastych skrzydlach, ambona, boczne ołtarze, delikatne balustrady empor w górze - przepych i bogactwo w najlepszym wydaniu. W krypcie spoczywają zasłużeni metropolici, a wśród nich Andrzej Szeptycki, arcybiskup którego postępowanie w stosunku do Ukraińców po 1940 roku trudno ocenić jednoznacznie. Wielki człowiek ratujący życie rabinom i żydowskim dzieciom ukrywając ich w pałacu biskupim i klasztorach grekokatolickich, a z drugiej strony zwolennik wolnej Ukrainy nawet za cenę współpracy z okupującymi Niemcami.
Lwów jest jednym z kilku miast, które darzę wyjątkowym sentymentem. Na pewno wpływ na to ma wychowanie w Krakowie. Wszak wiadomo: Wiedeń-Kraków-Lwów, cesarsko-królewskie miasta, galicyjskie wzorce kultury i estetyki. Kiedy przekraczam granicę ukraińską, oddycham inaczej. Nie wspomniałam w poprzednich opisach o wspanialej kuchni ukrainskiej: pierogach na pierwszym miejscu, rosolniku i barszczach, pysznym grzanym winie, bez którego zamarzłybyśmy, bo mimo, że był maj to temperatura spadła do ok.5 stopni C. I choć wiem, że Lwów jest ukraiński, bezpowrotnie stracony, to duch Rzeczpospolitej odczuwalny jest na każdym kroku. I dlatego, żeby nie powiedzieć "Przenoś moją duszę utęsknioną" powiem "Lubię wracać tam gdzie byłam już, na uliczki te znajome tak.....
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Cmentarz Orląt nie powinien moim zdaniem wzbudzać kontrowersji. Polacy bronili polskiego miasta. Zastanawiam się czasem, dlaczego nie potrafimy jednoznacznie oceniać zachowań, które miały miejsca w sytuacji nie zagrożajacej życiu. Tak właśnie jak z życiorysem Burego. Moim zdaniem, nie wszyscy żołnierze powinni mieć prawo do tego tytułu. Tytułu bo prawicowe środowiska uznały to za powód do chwały.A niechwalebne były uczynki wielu, zwłaszcza na kresach wschodnich, gdzie przed 39 rokiem ludność była wielonarodościowa, ale żyjąca wspólnie.
-
...ponownie, znowu idąc śladem Snickersa, trafiłem do Lwowa, a dokładnie na Cmentarz Orląt.
Wydaje się takie oczywiste, że spoczywający na każdym cmentarzu "mają już z głowy". Lwowski cmentarz, ale i ostanie dni, gdy obchodziliśmy Dzień Żołnierzy Wyklętych pokazują jednak, że często widziana na pomnikach sentencja - Non omino mori - jest prawdziwa tak długo, jak trwa pamięć, ale i związane z nią kontrowersje... -
Raczej nie częsty temat w "podróżach" a przecież architektura lwowskich miast czasem przyćmiewa "piękność" okrzyczanych środkowo-europejskich miejscowości... przemiły spacer odbyłem Jolu i chociaż nie mogę powiedzieć jak inni uczestnicy portalu, że miło im wspomnieć tamte widoki to i tak bardzo mnie to ucieszyło, dziękuję...
-
Bardzo miło spędziłem czas w Twojej podróży Jolu:) Ciekawie napisana, z pomysłem i z sentymentem:) Cieszę się, że wycieczka się udała, choć pogoda nie dopisała. Ja także byłem w maju, ale wówczas było bardzo ciepło i słonecznie:) Potem byłem tam w czerwcu, także z podobną pogodą:) Choć miasto dosyć pozwiedzałem, to jednak chętnie bym do niego wrócił, raz aby poczuć jego wspaniałą atmosferę, a dwa aby obejrzeć miejsca jeszcze nie odwiedzone. Pozdrawiam!
-
PS. Byłem we Lwowie w roku 1974 jako dziecko. Wtedy wejście na cmentarz Orląt było sporym ryzykiem, a Ojciec robił zdjęcia aparatem spod kurtki, bo nie było to dobrze widziane. A cmentarz wyglądał wtedy fatalnie... Dzięki raz jeszcze.
Pzdr/bARtek -
Znakomita opowieść, bARdzo szczegółowa i interesująca. Gratulacje.
Pzdr/bARtek -
Świetnie opowiedziana relacja, interesujące zdjęcia - miałem wrażenie, że znów tam jestem.
-
pełen natchnienia wyczekuję z niecierpliwością chwili, kiedy dane mi będzie to, co ujrzałem na Twoich zdjęciach, ujrzeć na żywo... Tęsknota do Lwowa tkwi we mnie od dawna, teraz dzięki Tobie wzmogła się na tyle, że będę starał się ze wszystkich sił odwiedzić to piękne polskie miasto...
(na studiach z grupą zapaleńców stworzyliśmy kółko zwolenników odebrania z obcych rąk polskich miast m.in. Lwowa i Wilna, ale póki ;-) co nic z tych planów nie wyszło) :)) -
Jolu, jestem zainspirowany Twoim artykułem, naprawdę pięknie i niezwykle bogato w treść napisany, mnie szczególnie cieszą historyczne wtrącenia w jego treści. Lwów niewątpliwie pięknym miastem jest i równie niewątpliwie odwiedzę go któregoś dnia, gdy zorganizuję sobie dojrzewającą w głowie wyprawę śladem polskiego oręża i polskości po Ukrainie, choć marzy mi się połączenie tej trasy z Mołdawią, Rumunią, Węgrami i Słowacją
-
Piękna relacja, dobrze przygotowana i przemyślana. Lubię, gdy autor zdjęć wie, na co patrzy, albo przynajmniej chce się dowiedzieć, gdy 'kamienie' do niego przemawiają ... tak ja Twoje zdjęcia i komentarz. Dziękuję :-)
-
jolrop (24.01.2010 21:24) +1 I na tym mi właśnie zależy, kiedy piszę o miejscach w których byłam. Chciałabym, aby Ci którzy je znają, być może przelotnie, poczuli, że tam wrócili, a Ci, którzy jeszcze tam nie byli zechcieli tam pojechać:)
Pozdrawiam serdecznie i tych zakochanych już, i tych którzy jeszcze nie wiedzą, że zakochają się we Lwowie podczas pierwszej wizyty:) -
Uwielbiam Lwów i mam do niego ogromny sentyment. Każda wizyta w tym mieście to niesamowite przeżycie, a czytając Twoją relacje czułam się jakbym w nim była. Pozdrawiam.
-
Jolu, pięknie opisane. W maju po raz kolejny odwiedzę Lwów i pewnie nie raz i nie dwa razy przeczytam Twój opis :)
-
Dlatego też i ja ograniczę się do niemego zachwytu...+++++++++++++++ Pozdrawiam
-
...po takiej ilości wzruszeń spowodowanych oglądaniem Twoich zdjęć kazdy komentarz bedzie przegadany, ...ten też!
Myślę, że i na "naszym podwórku" wątpliwości dotyczące niektórych postaci obecnie "hurtem" nazywanych żołnierzami wyklętymi, może nawet czczonych, zostaną wyjaśnione...